Jan1962OPIS.jpg

Jan  Markiewicz

 

 

*  26.05.1902r w Busku

+  10.11.1988r w Nysie

Aniela  Markiewicz

z Małkiewiczów

 

*  17.07.1904r w Busku

+  01.12.1989r w Nysie

Aniela1962OPIS.jpg

Rodzice

Michał i Rozalia z Chruniewiczów

Franciszek i Emilia z Żółkiewiczów

Rodzeństwo

Franciszek Markiewicz

Józef Markiewicz

Anna Małkiewicz

Filip Małkiewicz

Marian Małkiewicz

Józefa Małkiewicz (zam. Czabanowska)

Weronika Małkiewicz (zam. Grobelna)

Dzieci

Antoni
(*26.11.1928r Busk +30.09.1932r Busk)

Ekspedyt Michał
(*05.07.1931r Busk +10.07.2013r Nysa)

Elżbieta Izabela
(*12.06.1936r Busk +4.11.1998r Nysa)

 

Wspomnienie

 

Busk wzrastał w raz ze mną. W opowieściach babci i dziadka. W rzeczach, które zdołali przywieźć ze sobą. Maszynie do szycia marki Singer. Z nasionami warzyw, które później uprawiali w swoim ogrodzie. Zapachami z Buska, zamkniętymi między kartkami książek, unoszącymi się przy każdym czytaniu czy przeglądaniu.

Busk  -  miejsce, którego nigdy nie widziałem na oczy. Nigdy w nim nie byłem. I nigdy nie będę.

***

Mój dziadek Jan Markiewicz urodził się 26 maja 1902r w Busku w rodzinie Michała i Rozalii z Chruniewiczów. Nie wiem czym zajmowali się jego rodzice. Wiem, że Michał i Rozalia zawarli związek małżeński 18 lipca 1901r. Zachowała się notarialna umowa przedmałżeńska Rozalii Chruniewicz i Michała Markiewicza. Rodzice Rozalii, Daniel i Franciszka Chruniewiczowie, przepisali na młodych swój dom przy ulicy Dominkanów 22 w Busku. Daniela i Franciszka zachowali prawo dożywotniego zamieszkania w połowie domu. Matka Michała, Zofia Markiewicz z domu Czuczman, zapisała młodym działkę gruntową w Busku, o powierzchni pół morga. Jan - ojciec Michała wówczas już nie żył. Umowa nabierała mocy prawnej po zawarciu małżeństwa, co stało się faktem.

W 10 miesięcy od zawarcia ślubu pomiędzy Michałem i Rozalią, przyszedł na świat dziadek Jan. Dziadek miał dwóch braci – Franciszka (* 5.10.1905r w Busku ; + 22.12.1983r w Głubczycach) oraz Józefa (* 9.06.1910r w Busku ; + 17.03.1994r w Rębiszowie). Prababcia Rozalia była wątłego zdrowia. Osierociła synów, gdy dziadek miał 16 lat, prawdopodobnie w 1918r. Po śmierci żony Rozalii, Michał Markiewicz ożenił się ponownie. Jego żoną była Ukrainka. Nie wiemy jak miała na imię. Nie mieli własnych dzieci. Musiała być jednak dobrą kobietą. To ona ostrzegła dziadka, że muszą uciekać, bo banderowcy planują napad na ich dom. Dziadek Jan zaproponował jej wspólny wyjazd do Polski. Ona jednak została w Busku.

JakubGunerBusk15IX1927.jpgDziadek Jan uczył się krawiectwa u Jakuba Gunera, który miał pracownię w Busku. Z relacji dziadka Jakub Guner był pobożnym Żydem. Po śmierci mamy Rozalii, Jan nie tylko uczył się zawodu u Gunera, ale i mieszkał z tą rodziną.

Dziadek doskonale znał zwyczaje żydowskie, jak ktoś kto wzrastał w tym środowisku. Z Kresów przywiózł ze sobą jakąś książkę napisaną po hebrajsku. Czasem siadał otwierał i półgłosem czytał słowa, których rozumieć nie było sposób.

Zawsze z szacunkiem wyrażał się o swoim chlebodawcy, który dbał nie tylko o jego rozwój zawodowy. Jako młody chłopiec wyrwany ze swojego domu rodzinnego, chciał sobie nieco pofolgować.

Żydowski pryncypał jednakże dbał o to, aby młody Janek w każdą niedzielę był w kościele na Mszy świętej, aby każdego dnia zmawiał modlitwę poranną i wieczorną, zgodnie z katolickim wzorem pobożności.

Ponoć wystarczyła stanowcza perswazja. Gdzie dziś szukać takich ludzi? Dzieci i młodzież wychowywali wszyscy dorośli.

 

 Tę pobożność dziadek zachował do końca swoich dni. Każdego dnia wstawał wczesnym rankiem i modlił się pół godziny. Modlitwa wieczorna trwała 40 minut. Modlił się na klęczkach, z różańcem w ręku, oparty łokciami o krzesło. Za dnia obowiązkowo o godzinie 12 Anioł Pański, a o godzinie 15, w godzinie konania Pana Jezusa, zmawiał też jakąś modlitwę. Zapewne była to modlitwa wyrastająca z duchowości milatyńskiej. Wszak sławny obraz Jezusa Konającego, cel pielgrzymek całych Kresów, znajdował się zaledwie 6 kilometrów od Buska.

Dom po rodzicach przy Dominikanów 22 został zapisany młodszym dwóm braciom Franciszkowi i Józefowi. Mieszkali tam ze swoimi rodzinami, aż do wypędzenia. Dom ten został wybudowany na placu po dawnym zamku. Taką informację przekazywano w rodzinie. Dom był usytuowany niemalże na wprost budynku Sądu Grodzkiego. Stał on jeszcze w 2013r (dwie fotografie poniżej).  Od ulicy Dominikanów - obecnie Petruszewycza - odgrodzono go blachą falistą. Po prawej stronie zdjęcia widać budynek sądu. Z drugiej strony, od podwórza widać jak popadł w zaniedbanie, a ogród zarósł krzakami. Domy też przemijają.

dominikanów22B.jpg     dominikanów22A.jpg

AnielazKim.bmp 

***

Jan Markiewicz założył rodzinę w wieku 26 lat, a więc w 1928r. Wybranką była Aniela Małkiewicz, córka Franciszka i Emilii. Babcia Aniela pracowała w gospodarstwie swoich rodziców. Mieszkali oni w Busku na Niemieckim Boku, na ulicy Sokoła 27. Ponadto dorabiała jako pokojówka i opiekunka do dzieci w pałacu Badenich.

Jan i Aniela byli biednymi ludźmi. Nie stać ich było nawet na wydanie przyjęcia weselnego. Wesele wyprawiła im pani Janina Turczyn, żona Tomasza Turczyna, adwokata i burmistrza Buska. Pani Janina, poprzez swego poprzedniego męża Borkowskiego była spowinowacona z  właścicielami pałacu. Borkowski był bowiem dalszym krewnym Badenich. Z małżeństwa Janiny i Tomasza Turczynów urodziła się ich córka Zofia. Babcia Aniela była jej piastunką. Aniela Markiewicz była bardzo zżyta zarówno z Janiną Turczyn, jak i z jej córką Zofią. Po ekspatriacji kobiety odwiedzały się oraz utrzymywały kontakt listowny. Jeszcze na rok przed śmiercią babci Anieli, pani Zofia  ze swoją córką Wiesławą odwiedziła ją w mieszkaniu moich rodziców.

 

 

AnielaiJanBusk01X1934.jpg***

Jan i Aniela do 1932r mieszkali prawdopodobnie u Małkiewiczów. W tym czasie urodził im się syn Antoni (*26.11.1928r) oraz Wierzyn Michał (*5.07.1931r).

 

W nielicznych zapiskach dziadka stoi: „Na Papierni sprowadzono się w czwartek 14 kwietnia 1932r”. Dokładnie na ulicę Papierni 2 w Busku. To ulica we wschodniej części miasta, po prawej stronie Bugu, zaczynająca się od Lipiboków, a wychodząc z Buska wiedzie do Stronibab.

Był to dom, który małżonkowie Jan i Aniela odkupili od spadkobierców śp. Kazimierza Kamińskiego, zmarłego 27.09.1931r w Busku, tj. Marii Kamińskiej, Kazimierza Kamińskiego, Stanisławy Kamińskiej i Janiny Chowaniec. Dom wraz ze stajnią kupili za 1150 zł. Przy domu był sad ok. 10 ar oraz niewielkie pole uprawne ok. 1ha. 

Dziadkowie utrzymywali się głównie z krawiectwa oraz z pracy babci w pałacu. Uprawiali również ziemię i hodowali zwierzęta. W nowym domu przyszła na świat moja matka Elżbieta Izabela (* 12.06.1936r).

Dziadek ciężko pracował. Szył nawet po 16 godzin dziennie. Elektryczności wtedy nie było. Zatem pracował przy świetle lampy naftowej, co było bardzo uciążliwe, zwłaszcza zimą.

Tym nie mniej żyli dobrze. Z odkładanych pieniędzy kupowali materiały budowlane na rozbudowę domu. Dziadek dbał również o rozwój duchowy rodziny. Kupował książki i prenumerował czasopisma katolickie „Rycerza Niepokalanej” oraz „Przewodnik katolicki”. Czasopisma te oprawione rocznikami przywiózł ze sobą po wypędzeniu z Buska.

Sąsiadami dziadków na Papierni byli państwo Sakowiczowie. Ponadto w rozmowach często słyszałem nazwiska: Śliwiński, Słotwiński, Podhalicz, Tomkiewicz, Gumiński, Dawidowski, Herba, Kamiński, Trojan, Moszczak, Święcicki, Czehryński, Turczyn, Jurdyga, Kawa.

 

 

***

Busk - miasto o dziwacznych nazwach. I dziwacznych mieszkańcach. Któż inny mógłby nadać takie nazwy jak Lipiboki, Długa Strona, Krótka Strona, Tamte Lipiboki, Niemiecki Bok? Miasto z czterema rzekami, a każda z nich tworzyła liczne rozlewiska po tym niby mieście. Niby, bo z jednej strony były tam zakłady wytwórcze i usługowe, hurtownie i sklepy, poczta, sąd, policja, urząd miasta. A z drugiej strony przynajmniej połowa mieszkańców żyła z rolnictwa. Miasto, a w jego środku pola i liczne łąki, na których pasły się zwierzęta gospodarskie. Budować tam nie można było właśnie ze względu na rozlewiska i bagna. Te cztery rzeki - Bug, Pełtew, Sołotwina i Rokitnica - wpływały do Buska, a tuż za nim łączyły się w jedną rzekę Bug. W sposób naturalny podzieliły miasto na dzielnice o osobliwych nazwach.

W centrum miasta stoi pałac Badenich. Między Bugiem, a Sołotwiną leży Nowe i Średnie Miasto. Ich przedmieściami są Lipiboki. Między Pełtwią, a Bugiem leży Niemiecki Bok i Stare Miasto. Od  Pełtwi, po przepłynięciu Kąta, odchodzi odnoga, zwana też Rowkiem, która cofa się na wschód przez niemal całą szerokość miasta, prawie do samego Bugu. Połączenie między Bugiem, a Rowkiem chyba zostało przekopane. Mogło też powstać po wybudowaniu tamy na Bugu przy pałacu, gdy hrabia Badeni stawiał tam hydroelektrownię i podniósł się poziom wody na rzece. Ten Rowek właśnie oddziela Niemiecki Bok i Stare Miasto od Średniego i Nowego Miasta. Od zachodu, od centrum Buska, Pełtew oddziela dzielnicę Podzamcze. Sołotwina od północy nie pozwala wejść do miasta Długiej i Krótkiej Stronie. Z kolei Rokitnica trzyma Wolany niczym w worku. Tak żyło i nadal żyje miasteczko, po którym, aby się poruszać, musi posiadać kilka mostów, kilkanaście mosteczków i dziesiątki kładek.

Miasto, w którym żyli Polacy, Ukraińcy czyli Rusini, Żydzi, Niemcy oraz nieliczni Czesi, Słowacy, Węgrzy, Austriacy. Ludzie ci żyli tam od pokoleń, od setek lat. Polacy od 700, a może i jeszcze wcześniej. Żydzi od 500. Niemieccy koloniści przybyli w XVIII wieku i na południe od Starego Miasta założyli swoje gospodarstwa rolne. Ale przecież byli w znacznej mniejszości, bowiem wśród nich na swoim gospodarzyli równie dobrze, albo lepiej Polacy i Rusini. Ludzie ci byli sąsiadami. Przez dziesiątki i setki lat żenili się między sobą tak, że często po nazwisku nie wiedziano już kto Polak, kto Ukrainiec, a kto Niemiec. Komu to przeszkadzało? Komu przyszło do głowy, aby zniszczyć tę wspólnotę? Komu do głowy przyszło, że to wszystko tylko nasze?

Na mapie ślady życia moich przodków. Żółte kółko oznacza Dominikanów 22, dom moich prapradziadków Chruniewiczów i pradziadków Markiewiczów. Czerwone kółko to Papierni 2, dom Jana i Anieli Markiewiczów. Różowe kółko oznacza ulicę Sokoła 27, dom pradziadków Franciszka i Emilii Małkiewicz.

 

MojaMapaBuska.jpg

 

 

***

Innym dziwacznym zwyczajem w Busku i na Kresach było nadawanie osobom przydomków lub imion zastępczych. Te imiona zastępcze funkcjonowały w życiu codziennym. Dopiero przy wykonywaniu czynności administracyjnych lub prawnych ujawniano metrykalne imiona lub nazwiska. Tak na przykład wujek Ekspedyt Michał używał imienia Michał. W rodzinie i wśród kolegów nazywany był  Wieśkiem. Mało tego. Ponieważ Ekspedyt ma swój Polski odpowiednik - Wierzyn, było to kolejne imię wujka Wieśka.  Moją mamę Elżbietę Izabelę wszyscy nazywali Alą.  I tak w niemalże całej rodzinie Markiewiczów i Małkiewiczów oraz z nimi spokrewnionymi.

 

 Z zapisków rodzinnych Jana Markiewicza

tosiek.jpg 

Tośku Markiewicz urodzony 26 listopada 1928r w poniedziałek w godzinach 4-tą a 5-tą nad ranem.

Kumotry Tośka: Jan Wardyński oficyał sądowy z Marią Orłowicz nauczycielką szkół powszechnych.

 

„Nekrologia”

1. Dnia 30 września 1932r w piątek o godzinie 5-ta 15 minut wieczorem został Tośku ranny pod kołami wozu.

2. Dnia 1 października 1932r w sobotę o godzinie 6-ta 30 minut rano, po krótkich, a ciężkich boleściach zasnął snem wiecznym.

3. W niedzieli 2 października 1932r po południu o godzinie 3-cia 30 minut odprowadzono Tośka na miejsce spoczynku wiecznego.

 

 

* * *

oBichalskizElzbietaiWierzynemBusk.jpg 

Wiesio [Ekspedyt Michał] urodzony 5 lipca 1931r o godzinie 11-ej rano.

Kumotry Wiśka: Kazimierz Markiewicz strażnik miejski z Weroniką Małkiewicz obecni Grobelna, zawód: hafciarstwo szkoły państwowej zawodowej.

 

Elżbieta Izabela Markiewicz urodzona 12 czerwca 1936r w piątek o godzinie 10-30 minut.

Kumotry Ali: Leon Moszczak masarz z Haliną Podhalicz zawód: gospodyni, żona listonosza miejskiego.

Wierzyn Michał Markiewicz przyjął Pierwszą Komunji św. z rąk księdza proboszcza Wojciecha Stuglika dnia 26 maja 1940r w niedzielę o godzinie 7dma 30 minut w kościele parafialnym w Busku.

Wierzyn Michał Markiewicz przystąpił do ołtarza Bożego pierwszy raz jako ministrant 8 września w poniedziałek o godzinie 6-ej 30 minut 1941r.

 

 

 

 

 

* * *

Wojna

„Wojna polsko – niemiecka zaczęła się 1 września 1939r w piątek o godzinie 11-ej przed południem

Sowieci przekroczyli granice Polski 17 września 1939r w niedzielę rano.

Wojska Sowiecki wkroczyło do Buska 20 września 1939r środa o godzinie 4-ej po południu.

Lwów poddał się sowietom w piątek 22 września 1939 o godzinie 1-ej po południu.

Wojska Sowiecki wycofały się z Buska w poniedziałek o godzinie 11-ej przed południem 30 czerwca 1941 rok.

Niemcy wkroczyli do Buska w poniedziałek po południu o godzinie 3-ej 30 czerwca 1941.                                  

Wojna Rosyjsko – Niemiecka zaczęła się 22 czerwca 1941r w niedzielę o godzinie 3-ej rano. Niemiecki lotnictwo dokonało nalotu na Adamy koło Buska, województwo Tarnopol, powiat Kamionka Str na lotnictwo Rosyjskie.”

Tych kilkanaście zdań zapisanych przez dziadka Jana niewiele mówią o tamtych czasach, ale są jedynym pewnym śladem przeszłości, która zachowała się do dzisiaj. Wszystkie opowieści z Buska, którymi byłem karmiony w latach mojego dziecięctwa i młodości, uległy zapomnieniu lub zatarciu szczegółów. Niektóre z tych, które ocaliła moja pamięć przedstawiam poniżej.

Pierwsze moje wspomnienie, to opis armii sowieckiej, na koniach, boso, w podartych łachmanach przewiązanych sznurkiem i z karabinem na sznurku. O żołnierzu sowieckim, który był tak głodny, że po wtargnięciu do domu dziadka, widząc butelkę z olejem na stole, złapał ją i całą duszkiem wypił do dna. Skończyło się to dla niego na szczęście tylko mocną obstrukcją objawiającą się  jeszcze w trakcie picia owego wiktuału. Na szczęście zdążył wybiec z mieszkania. Zdarzenie było śmieszne po latach, barwnie opowiadane lwowską gwarą. Lecz sama chwila zdarzenia i następujące dni po nim nie były wesołe. Dziadkowie bardzo bali się, że mogą być oskarżeni o próbę otrucia czerwonoarmisty, co dla całej rodziny skończyłoby się fatalnie.

Kolejne to opis radości Żydów po wkroczeniu sowietów w 1939. Żydzi witali ich entuzjastycznie, niczym aniołów wolności i szczęścia. Uważali się za gnębionych przez Polaków, chociaż większość handlu i rzemiosła należała do nich. Prawie wszystkie domy w ścisłym centrum miasta należały do Żydów. Były to domy murowane piętrowe. Na parterze mieściły się ich sklepy. Jawnie okazywali wrogość Polakom. Już w pierwszym dniu sowieckiej okupacji na rynku odbywały się pochody ludności żydowskiej, mężczyzn, kobiet i dzieci, którzy wiwatowali na cześć Armii Czerwonej. Na mityngi przymusowo spędzano ludność polską, gdzie wychwalano Kraj Rad i Stalina. Dla dzieci były oddzielne spotkania. Każdy z nich zaczynał się od modlitwy o cukierki. Ponieważ te nie leciały z nieba, agitatorka kazała dzieciom modlić się do Stalina. Oczywiście ta modlitwa była skuteczna, bowiem już po chwili cukierki leciały na głowy dzieci, które zbierały je ochoczo. Agitatorka wygłaszała płomienne mowy na cześć batiuszki Stalina, a dzieci jej wtórowały.

O nowych porządkach władzy sowieckiej, pod którą wszyscy Polacy stali się nagle kułakami. O absurdalnie wysokich podatkach nałożonych na ludność i o nacjonalizacji mienia. Upaństwowiono wszystko, nawet ten niewielki ogród i sad, który należał do dziadka. Bez zgody władzy ludowej nie wolno było niczego wziąć. Zimą, gdy było bardzo mroźno, nie było już opału, dziadek z babcią nocą wymknęli się do swojego własnego sadu, gdzie leżał konar drzewa. Dziadek ciągnął tę gałąź do domu i nagle na mostku, przez który przechodzili, nie wiadomo skąd wyrósł przed nimi sołdat sowiecki i zaczął mierzyć do dziadka z karabinu. Chciał go zastrzelić za kradzież własności państwowej. Dziadek myślał, że to już jest jego koniec. Babcia jednak nie zważając na niebezpieczeństwo podbiegła do sołdata i wybłagała darowanie życia. Człowiek ten widać obudził w sobie resztki ludzkich uczuć, bo pozwolił obojgu odejść do domu razem z tą nieszczęsną gałęzią.

I jeszcze lament babci Anieli nad krewnymi z Lanerówki (on był policjantem w Busku), którzy całą rodziną zostali wywiezieni na Sybir. Jednej nocy wpadli żołnierze sowieccy, w ciągu pół godziny domownicy mieli spakować najpotrzebniejsze rzeczy, a następnie zostali wywiezieni na stację kolejową i zamknięci w bydlęcych wagonach. Kuzynka babci miała niemowlę. Niestety w drodze na Sybir dziecko zamarzło w objęciach matki. Maleństwa nie można było nawet pogrzebać. Sałdat na postoju kazał je wyrzucić na śnieg obok torów.

To bardzo przykre, że właśnie Żydzi z Buska, którzy kolaborowali z władzą sowiecką, wydawali NKWD wszystkich co bardziej znaczących Polaków. Ludzie ci byli mordowani na miejscu lub w łagrach. Wywożeni na Sybir, ginęli z zimna, nędzy i głodu.

Kolejny opis to radość z wkroczenia Niemców do Buska. Tym razem radowali się Ukraińcy, którzy marzyli o swojej „samostijnej”. Nie było jednak powodów do radości dla nikogo. Bo nastał czas brutalnych mordów i Polaków i Ukraińców, którzy im pomagali.

Zaraz po wkroczeniu Niemców do Buska, żołnierze Wehrmachtu szukali dla siebie kwater. Oczywiście, wujek Michał (Ekspedyt), który miał wtedy 10 lat, zafascynowany  widokiem  mundurowych ofiarował im swoje usługi kwatermistrzowskie. Przyprowadził więc do domu dwóch uzbrojonych po zęby żołnierzy niemieckich. Pod dziadkiem ugięły się nogi, gdy zobaczył taką delegację w drzwiach swojego domu. Na szczęście jeden z żołnierzy odezwał się od progu – „Ja matko, mocie coś do jedzenio?” – powiedział z dziwnym akcentem, ale jednak po polsku. Okazało się, że obaj byli Ślązakami. Napięcie nieco opadło. Żołnierze zjedli co im babcia podała, ale ponieważ dom nie był, ani zasobny, ani  zbyt obszerny, poszli szukać kwatery na nocleg gdzie indziej.  Za ten wyczyn wujek dostał od dziadka niezłego łupnia.

Pozostałe wspomnienia z tego czasu są tragiczne. Pierwsze to związane z zamordowaniem Żydów w getcie buskim. Wujek jak to 11-letni chłopiec, ciekawy wszystkiego, patrzył z kolegami z ukrycia, jak Ukraińcy w mundurach SS wkroczyli na teren getta. Po strzelaninie, jak już nie było nikogo, wszedł tam razem z kolegami i przemykał od chaty do chaty pomiędzy trupami. W jednym z takich domów na stole rozsypane były wielokolorowe guziki. Bardzo mu się spodobały więc schował je do kieszeni. Do domu wrócił już po zmroku. Dziadek zaraz dawaj go rozliczać, gdzie był tak długo. Wtedy wujek wyciągnął owe guziki i z dziarską miną powiedział do dziadka - "Patrz co ci przyniosłem". A dziadek był krawcem. Wujek później opowiadał, jak dziadek zbladł jak ściana i przez ściśnięte gardło powiedział: „Teraz weźmiesz  te wszystkie guziki i zaniesiesz je dokładnie w to samo miejsce, skąd je wziąłeś”. Na nic zdały się tłumaczenia, że było już późno i ciemno. O 11-ej w nocy, w ciemności wujek wrócił do tej chaty w getcie i odłożył to co zabrał. Wspominał później jak bardzo się bał, sam w ciemności, pomiędzy pobitymi ludźmi. Jednak polecenie ojca musiał wykonać.

Drugie wspomnienie z tamtego czasu to opowieści dziadka i babci o morderstwach banderowców. Dziadkowie bardzo mocno przeżyli zamordowanie w Grabowej całej rodziny leśniczego pana Kamińskiego oraz robotników tam zatrudnionych. Opisywali w szczegółach jak do tego doszło, mówili o pogrzebie tych ludzi. Widać było, że byli z nimi związani osobiście. Dziadek widział w swoim życiu wiele. Bestialstwo  sowietów i Niemców. Lecz ani o jednych, ani o drugich nigdy nie opowiadał z taką zgrozą w głosie i na twarzy, jak o bestialstwie banderowców z UPA.

Pamiętam jak dziadek opowiadał o banderowskim zwyrodnialcu, który zarzucał pętlę na szyi swojej ofiary, a następnie podciągał za sznur ku górze i blokował go na swoim ramieniu tak, że ofiara wisiała na nim jak na żywej szubienicy.  Ponieważ był wysokim i barczystym mężczyzną, ofiara po utraceniu gruntu pod nogami, zaczynała się dusić. Oprawca trzymał swoją ofiarę na sobie tak długo, aż ta wydała z siebie ostatnie tchnienie. Człowiek ten zaiste był żywą chodzącą szubienicą, budzącą postrach w Busku i całej okolicy.

 

OltarzKosciolaParafialnegoswStanislawaBusk.jpgKościół

Wiara w życiu babci Anieli i dziadka Jana odgrywała pierwszorzędną rolę. Mimo, że byli to prości ludzie, ich wiara nie była tylko tradycją, ale była to wiara świadoma i mało tego, ciągle rozwijana poprzez lekturę czasopism katolickich. Ich codzienne życie naznaczone było pracą i modlitwą. Modlitwa była rano i wieczorem z różańcem w ręku i modlitewnikiem, na klęczkach, oparci łokciami o krzesło lub łóżko. A w dzień, tam gdzie byli, Anioł Pański w południe i 15-ej w godzinie skonania Jezusa na Krzyżu.

Z Kresów dziadkowie przywieźli ze sobą obraz Matki Boskiej Podkamieńskiej oraz Jezusa Konającego z Milatyna. Obraz Matki wisi w moim domu do dzisiaj. Obraz milatyński był już tak bardzo zniszczony, że musieliśmy go spalić.

Dziadkowie często wspominali parafialny kościół świętego Stanisława w Busku. Ogromnym szacunkiem darzyli proboszcza Wojciecha Stuglika. Jednak najwyższym uznaniem jakim widziałem mógł cieszyć się ksiądz w oczach swoich wiernych, był ksiądz Antoni Adamiuk, późniejszy biskup sufragan opolski. Młody pleban, który przybył do Buska na miesiąc przed rozpoczęciem II wojny światowej, cieszył się niezwykłym szacunkiem i autorytetem moich dziadków. Szacunek ten zdobył swoją postawą kapłańską i prawdziwym umiłowaniem wiernych, wśród których pracował.

Pamiętam takie zdarzenie, które miało miejsce w Nysie, gdy miałem 16 lat. Przyszedłem do domu dziadków. Nie zastałem ich w domu. Po chwili usłyszałem, że wchodzą do sieni o czymś bardzo rozprawiając. Schowałem się za drzwiami w pokoju, byłem bowiem ciekaw o co się spierają. Weszli do pokoju, ale nie zauważyli mnie.  Lekko odchyliłem drzwi, a oni w tym momencie obrócili się w moim kierunku i stali przez chwilę zamarli i bladzi. Nieco zdziwiony zapytałem – „Co wam się stało?” Dziadek powiedział tylko – „Nie rób tak więcej” i odszedł.

Babcia usiadła na krześle i zaczęła opowiadać – „Szukali księdza Antoniego. Ktoś widział jak wszedł do naszego domu i donieśli. Więc przyszli do nas i zaczęli wypytywać, gdzie ukryliśmy księdza? Ale my nie wiedzieliśmy, że ksiądz był w naszym domu. Gdy nalegali powiedziałam do nich, że niech wejdą przecież go tu nie ma, niech sprawdzą. Pierwsi weszliśmy do mieszkania, a oni za nami. Pokazywaliśmy, że nie ma tu nikogo, ale gdy odwróciliśmy się z dziadkiem do tyłu w ich kierunku, zobaczyliśmy, że za drzwiami bez tchu stoi ksiądz Antoni. Wystraszyliśmy się, ale nie pokazaliśmy tego, tylko dalej mówiliśmy, że nikogo tu nie ma. Postali chwilę i odeszli. Gdyby zrobili choć krok do przodu, zauważyliby księdza za drzwiami. Zabiliby i jego i nas wszystkich”.

Babcia nie powiedziała kim byli „oni”. Pytałem, ale machnęła tylko ręką, wstała z krzesła i odeszła do swoich spraw.

Ksiądz Antoni Adamiuk, urodzony w Pensylwanii w USA, posiadał podwójne obywatelstwo. Polskie i amerykańskie. Ponoć dzięki temu nie był tak gnębiony przez Niemców, a zwłaszcza sowietów, jak inni księża katoliccy. Tym niemniej swoją heroiczną postawą w czasie wojny zyskał niezwykły szacunek wśród wszystkich mieszkańców Buska, bez względu na narodowość i wyznanie. Ten szacunek i przyjaźń były mu okazywane do końca jego dni. Jak napisał bp Kopiec - "Ten wielki autorytet moralny kapłana, pełnił w społecznościach buszczan rolę mitu ocalającego po zagładzie." Quid amplius possumus dicere?

Po ekspatriacji ks. Antoni osiadł w Głubczycach, lecz w Nysie był częstym gościem z uwagi na seminarium duchowne, w którym był wykładowcą. Spotykał się z dawnymi mieszkańcami Buska osiadłymi w Nysie.

 

Szkoła

klasaBusk22IV1942.jpgJan i Aniela na pewno uczęszczali do szkoły powszechnej w Busku.  Lekcje zaczynały się odśpiewaniem hymnu „Gott erhalte, Gott beschütze”. Jan Markiewicz zawsze o cesarzu Franciszku Józefie wypowiadał się z szacunkiem i godnością, co zapewne wpojono mu w buskiej szkole. Tym niemniej przygody dzielnego wojaka Szwejka znał niemal na pamięć.

W rodzinnym albumie zachowało się zdjęcie wujka Michała  z klasy IIIa w Busku wykonane 22 kwietnia 1942r.

Na zdjęciu na samym dole, po lewej stronie siedzi Ekspedyt Michał Markiewicz, a obok niego chłopiec z założonymi rękami Zdzisław Masełko. Chłopcy byli kolegami szkolnymi.

W górnym rzędzie stoi trzech mężczyzn. W środku stronie stoi ksiądz katecheta Antoni Adamiuk, późniejszy biskup sufragan opolski. Na prawo od niego kierownik Grabowski, a na lewo wychowawca klasy. Na imię miał Jan.  Nazwisko widnieje na świadectwie szkolnym Michała, trudno jednak je odczytać.

Z innych osób rozpoznane są: Adam Konstanty, Janina Lorenc, Marian Daniłow oraz brat Zdzisława Masełki.  >>>>>

 

 Z czasów okupacji niemieckiej zachowały się dokumenty szkolne wujka:

schulzeugnis1942.jpg                               schulerauswies1.jpg                            schulerauswies2.jpg

 

Zachowały się również uczniowskie dokumenty Ekspedyta Michała Markiewicza z lat okupacji sowieckiej Buska:

kartka1.jpg                   kartka2.jpg

Jak widać po dokumentach, chrzcielne łacińskie imię Ekspedyt nie było używane. Wszędzie pisano Michał.  Po wojnie Michał Markiewicz był polonistą w Liceum Medycznym w Nysie.

 

Wygnanie

Od początku 1944r organizowane były wysiedlenia Polaków z Buska. Była to ucieczka przed banderowskimi mordercami z UPA, którzy szaleli w tamtych latach na Wołyniu i Galicji Wschodniej. Ta pożoga nie ominęła Buska. W latach 1939 – 46 banderowcy w samym Busku zamordowali 82 osoby, w Adamach – 15, Grabowej – 51, Jabłonówce – 40, Lanerówce – 10, Kupczach – 17, Maziarni – 30, Milatynie Nowym – 27, Wierzblanach – 34.

W połowie maja 1944r dziadek został ostrzeżony przez swoją macochę Ukrainkę, że banderowcy planują napad na ich dom. Postanowił opuścić Busk. Jego ojciec Michał już nie żył w tym czasie. W domu rodziców mieszkała jeszcze ich macocha Ukrainka. Dziadek proponował jej, aby wyjechała razem z nimi. Ta namyślała się, ale jednak została w Busku. Nie wiadomo co się z nią stało.

Zapiski z wygnania

„18 maja środa opuszczono dom o godzinie 5-tej po południu 1944. R.P.   19 maja 1944 we czwartek o godzinie 5.30 rano opuszczono dworzec kolejowy Krasne w dzień Wniebowstąpienia. Sobota 21 maja 1944 o godzinie 8mej rano byliśmy na miejscu w Bobowie. W poniedziałek 23 maja ulokowano się u Bartoszka w Sędziszowej.

Sowieci wkroczyli do Sędziszowej w środę o godzinie 8-smej rano 17 I 1945r. Od Bartoszka wyprowadzono się 22 VIII 1945r w środę o godzinie 6-ej rano do Jaszkowej, powiat Gorlice, gmina Śnietnica. Z Jaszkowej wyprowadzono się 2 IX 1946r godzina 10-ta rano we wtorek. Na dworzec kolejowy przyjechaliśmy do Grybowa godzina 12.30 min.

Do Nysy przyjechano w sobotę wieczór o godzinie 8-smej 7 września 1946r.

Ala przyjęła I Komunię Świętą 19 VIII 1945r w niedzielę rano o godz. 7-ej z rąk ks. Władysława Juszczyka w Siedliskach k. Bobowa. ”

Na tym zapiski dziadka Jana kończą się.

Na wygnaniu w Sędziszowej  dziadkowie zostali przydzieleni do rodziny Bartoszków. Byli to Łemkowie obrządku unickiego. Okres ten dziadkowie, mama i wujek wspominali zawsze bardzo dobrze. Było to dla nich jak przejście z piekła do nieba. Państwo Bartoszkowie byli bardzo dobrymi i przyjaznymi ludźmi. Byli w tym okresie prawdziwym wsparciem dla mojej rodziny. Z resztą wszyscy Łemkowie przyjmowali ekspatriantów z Kresów z otwartymi rękami i dobrym sercem.

 

 

***

Łemkowie - wielką niesprawiedliwością było zrównanie tej nacji przez władze komunistyczne Polski z nacjonalistami ukraińskimi. Represje z jakimi się spotkali były jawną krzywdą za ich serce i przyjaźń okazaną polskim uchodźcom z Wołynia i Małopolski Wschodniej.  Dziadkowie do końca swego życia utrzymywali żywy kontakt listowny z Bartoszkami.

 

 W Nysie

MarkiewiczeNysa12I1949.jpg

Nysa, ul. Kordeckiego 17.  12 stycznia 1949r.  Zdjęcie rodziny Markiewiczów.

Od lewej  córka Elżbieta, ojciec Jan, matka Aniela i syn Michał.

Babcia Aniela na kolanach trzyma swojego bratanka Janka Małkiewicza, syna swojego brata Mariana.

 

Pro memoria

Nieznanym nam  Ukraińcom, dzięki którym ta rodzina została ocalona od ludobójstwa. Łemkom -  państwu Bartoszkom z Sędziszowa i ich potomkom, za troskę i opiekę na wygnaniu. Niech Bóg błogosławi na wieki.

Busk wzrastał w raz ze mną. W opowieściach babci, dziadka, mamy i wujka.

Busk - miejsce, którego nigdy nie widziałem na oczy.

Nigdy w nim nie byłem.

I nigdy nie będę.