Rozdział III     Wspomnienia księdza Antoniego Adamiuka

   Ks. Antoni Adamiuk biskup sufragan opolski urodził się 18 XII 1913r. Po ukończeniu gimnazjum w Tarnopolu wstąpił do Seminarium Duchownego we Lwowie. Na Uniwersytecie Jana Kazimierza ukończył studia teologiczne ze stopniem magistra teologii. 18 czerwca 1939r otrzymał święcenia kapłańskie. Pierwszą parafią, do której został skierowany był Busk. Cały okres okupacji przeżył w tym mieście.

   Za zgodą J. Em. Księdza Biskupa - zamiast opisu lat okupacji - podaję wspomnienia Ks. Biskupa z tego okresu spisane w roku 1977. Czasy te widziane oczami młodego kapłana, który starał się chronić parafian i im pomagać, najlepiej oddadzą klimat tamtych lat.

Moje wspomnienia i przeżycia w pracy duszpasterskiej w latach wojny i po wyzwoleniu

   W lipcu 1939 r zostałem mianowany wikarym w parafii Busk. Miasteczko Busk liczyło około 8000 mieszkańców / 4 tyś. Polaków, 2500 Żydów i 1500 Ukraińców/. Do parafii prócz miasta, należało 19 wiosek. Wśród nich były czysto polskie, czysto ukraińskie i mieszane.

   Na terenie parafii poza kościołem parafialnym, mieliśmy 4 kościoły filialne : w Żuratynie - 4 km, w Pietryczach - 12 km, w Grabowej — 1O km, w Maziami - 15 km/. Parafia liczyła około 10000 wiernych. Ukraińców na tym terenie było około 5000, ale mieli oni 7 parafii.

   Do Buska przyjechałem na początku sierpnia 1939 r. Proboszczem był Ks. Wojciech Stuglik, gorliwy i doświadczony duszpasterz, któremu wiele zawdzięczam, a katechetą Ks. Leon Bolesławski.

   Panowała atmosfera zbliżającej się wojny i przekonanie że po raz pierwszy w czasie wojny, tamte strony nie będę terenem działań wojennych.

   Kiedy ogłoszono mobilizację, wezwani rezerwiści jechali do swoich jednostek z wielkim patriotycznym zaangażowaniem. Przez całą noc przejeżdżały przez miasto furmanki, wiozące zmobilizowanych, których ludność żegnała kwiatami, podarunkami i łzami. Wojna wybuchła 0l września 1939 r. Tego samego dnia powstał społeczny Komitet pomocy dla żołnierzy i spodziewanych uchodźców. Duża liczba kobiet szyła bieliznę dla żołnierzy, samorzutnie zbierano podarki dla nich.

   Na zarządzenie Ks. Arcybiskupa, codziennie odprawiano nabożeństwo różańcowe w intencji walczących i ojczyzny. Po kilku dniach zaczęli napływać uchodźcy ze Śląska i poznańskiego, a następnie z centralnej Polski.

   Ludność miejscowa przyjmowała ich z wielką, serdecznością, i dzieliła się z nimi wszystkim co posiadała. Pierwsze bomby spadły na Busk 6 lub 7 września. Zginęło kilku żołnierzy z 6 Baonu Sanitarnego z Krakowa i parę osób cywilnych. Zaczęli również napływać żołnierze z rozbitych jednostek, których otaczano serdeczną opieką. Kierowano ich do tworzących się nowych pułków. Następowała koncentracja jednostek różnych rodzajów broni i mówiono, że wkrótce rozpocznie się kontrofensywa.

   Jedynym przykrym zgrzytem była ucieczka coraz liczniejszych dygnitarzy sanacyjnych, wiozących samochodami swoje rodziny i liczne bagaże. A te samochody przydałyby się tak bardzo żołnierzom.

   Panowało przekonanie, że zwyciężymy. Liczono, że Anglia i Francja przyjdą wkrótce ze skuteczną pomocą. i wtedy nastąpił cios, którego nikt się nie spodziewał. Komisarz Spraw Zagranicznych Związku Radzieckiego Wiaczesław Mołotow złożył oświadczenie, że w porozumieniu z Hitlerem Związek Radziecki zajmuje wschodnie część Polski i że Polska "bękarci twór traktatu wersalskiego przestaje istnieć i zapowiedział, że Armia Czerwona wkracza na ziemie polskie, by "otoczyć opieką" Ukraińców i Białorusinów. Nastąpił nowy rozbiór Polski. Następnego dnia, choć w mieście było jeszcze pełno wojska i policji - Żydzi powywieszali czerwone sztandary i transparenty witające "wyzwolicieli z pańskiej i polskiej niewoli". Tak się odwdzięczali Żydzi za to, że Polska, kiedy byli prześladowani w różnych krajach Europy, przyjmowała ich i otaczała opieką. Panowało tak wielkie przygnębienie, że nikt nie reagował na prowokację.

   19 września wczesnym popołudniem wkroczyły do Buska oddziały Armii Czerwonej. Witali je radośnie Żydzi, natomiast Ukraińcy zachowywali się powściągliwie, mimo rozrzucanych z samochodów ulotek wzywających do mordowania "polskich paniw, pidpankiw i pomieszczykiw".

   Nikt z Polaków nie wiedział, co przyniosę najbliższe godziny. Wieczorem, jak każdego dnia, odbyło się nabożeństwo różańcowe. Kościół był pełny kobiet i dzieci, gdyż mężczyźni obawiali się wyjść z domów. Kiedy na zakończenie zaintonowałem "Matko Najświętsza do serca Twego", to śpiew się załamał, przechodząc w płacz i jęk, a równocześnie wstąpiła jakaś otucha, że Matka Najświętsza nas nie opuści.

   Rozpoczęło się życie pod władzę radziecką. Żołnierze sowieccy wykupywali wszystko co było w sklepach i po krótkim czasie sklepy świeciły pustkami.

   Powoli władzę przejmowały osoby cywilne, wszystkie stanowiska kierownicze objęli Rosjanie i niektórzy Żydzi, którzy zdecydowanie popierali nową władzę. Ukraińcy, którym marzyła się "samostijna Ukraina", przyjmowali również posady, ale nie odgrywali ważniejszej roli. Władze sowieckie nie robiły krzywdy ukraińskim nacjonalistom, a na pewno o nich wiedziały.

   W najgorszej sytuacji znaleźli się Polacy, choć stanowili większość ludności. Zaczęła urzędować milicja, a zwłaszcza NKWD, o którego roli mieli się wkrótce ludzie dowiedzieć.

   Odbywały się częste mitingi, na których szkalowano Polskę i jej przeszłość. Natomiast wychwalano Związek Radziecki i Stalina. Wmawiano, że dopiero teraz nastało wolne i radosne życie oraz sprawiedliwość. Chyba w październiku ogłoszono, że polskie pieniądze są nieważne, a jedyną walutą jest rubel. Nie było żadnej wymiany, więc ludzie w jednej chwili utracili swoje oszczędności i wielu zostało bez środków do życia.

   Już w październiku 1939 r. rozpoczęły się aresztowania policjantów, oficerów rezerwy, działaczy politycznych i takich którzy w roku 1920 walczyli z Armią Czerwoną. Rozpoczęły się wzywania i przesłuchiwania na NKWD, często w nocy.

   W Busku urządzano w zabudowaniach folwarcznych obóz dla jeńców polskich. Było w nim około 1000 żołnierzy, a wśród nich oficerowie, nawet wyżsi. Nikt z żołnierzy nie zdradził ich obecności, a wiadomo było, że władze radzieckie zabierały oficerów osobno. Kilkunastu oficerom i kilkudziesięciu żołnierzom udało się wydobyć z obozu i rzecz charakterystyczna, że żołnierze ułatwiali oficerom te ucieczki, bo uważali, że powinni udać się za granicę i walczyć dalej. Wśród jeńców był także kapelan - O. Bruno Woźny, bernardyn, którego przed wojną poznałem w Zbarażu.

   Miał możliwość wydostania się z obozu, ale z niej nie skorzystał, bo uważał, że powinien być razem z żołnierzami. Spośród jeńców wybrani byli ich przedstawiciele /trzech/, którzy czasem otrzymywali przepustkę i mogli wyjść do miasta. Zawsze przychodzili do nas i przedstawiali sytuację w obozie. Prosili też o ubranie cywilne i zaopiekowanie się tymi, którzy uciekli z obozu. Zorganizowaliśmy tę pomoc i zaopatrywaliśmy ich w dokumenty /metryki/. Jeńcy pracowali ciężko przy budowie nowej drogi Lwów - Kijów, która przebiegała przez Busk. Codziennie prowadzili ich do pracy liczni, uzbrojeni strażnicy z psami. Ludność starała się pomagać jeńcom, donosząc żywność /zupę gorącą i chleb/ papierosy na trasę budowy drogi. Często udało się ubłagać strażników, żeby zezwolili na podanie jeńcom żywności.

   W czasie takiej jednej wyprawy została aresztowana przez GPU Janina Frej. Ocalona została cudem z palącego się więzienia w Charkowie w czerwcu 1941 r.

   W jesieni roku 1940 wywieziono tych jeńców na Wschód i nie wiadomo co się z nimi stało. Po wojnie dowiedziałem się, że O. Brunon Woźny nie wrócił.

   Jeśli chodzi o sytuacje Kościoła i życie religijne oraz warunki pracy duszpasterskiej i katechetycznej, to nastąpiły duże zmiany.

   Zaraz po wkroczeniu otwarto szkoły, z których usunięto naukę religii i rozpoczęto propagandę ateistyczną. Przykrym wydarzeniem był fakt, że Ukrainiec, Ks. Dygdała, który był katechetą, zgłosił się do władz oświatowych i oświadczył, że uczył religii dlatego, ponieważ mu płacono, ale dopiero teraz czuje się wolnym i chce pracować jako nauczyciel. Dano mu posadę i powierzono pracę ateistyczną wśród nauczycielstwa, a ponieważ ona nie przynosiła żadnych efektów skierowano go na wieś jako nauczyciela. Ten postępek kapłana spotkał się z powszechnym potępieniem Ukraińców i Polaków.

   Oczywiście nie mogły działać ani Akcja Katolicka, ani inne organizacje katolickie. Cała nasza praca ograniczała się do kościoła. Katecheta Ks. Leon Bolesławski, któremu groziło aresztowanie, opuścił Busk. Zostaliśmy we dwóch: Ks. Proboszcz i ja. Wkrótce usunięto nas z plebani i wikarówki. Zamieszkaliśmy na przedmieściu Krótka Strona razem w jednym pokoju. Główne formy pracy to były kazania, konfesjonał i katechizacja, która odbywała się w kościele parafialnym i filialnych w dużych grupach.

   Kościół stał się jedyną ostoją dla Polaków. Na każdym kroku widziało się to przywiązanie do Kościoła i kapłanów i bezgraniczne zaufanie. Wszyscy inni zawiedli lub nie mogli działać.

   Szykany w stosunku do kapłanów polegały na częstym wzywaniu na NKWD i przesłuchiwaniach. Przesłuchiwali zwykle naczelnicy, którzy często byli zmieniani. Byli to zdecydowani komuniści, ale do księży odnosili się z jakimś szacunkiem, mieli w sobie niepokój, bo stale nawiązywali do zagadnień religijnych.

   Ostatni z tych naczelników, kiedy wybuchła wojna w roku 1941, przez kobietę u której mieszkał, przysłał 5 rubli z prośbą, bym w jego intencji odprawił Mszę św. do św. Mikołaja. A kilka dni przedtem na mitingu w browarze przemawiał jako ateista.

   Na szczególne uwagę zasługuje przygotowanie do I Spowiedzi i Komunii św. Przygotowywałem w jednej grupie /około 200 dzieci/ w każdą niedzielę po południu w kościele, a przez cały maj codziennie przed majowym nabożeństwem. W przygotowaniu byli bardzo zaangażowani rodzice.

   Proboszcz grecko - katolicki nie głosił kazań i nie uczył religii dzieci, bo jak powiedział parafianom, obawia się konsekwencji, a ma żonę i dzieci. I tutaj się okazało jakie znaczenie ma celibat księży. Wobec tego rodzice ukraińscy zwrócili się do mnie, by ich dzieci mogły chodzić na przygotowanie razem z polskimi. Oświadczyłem, że bez zgody proboszcza nie mogę tego zrobić. Na drugi dzień sam proboszcz prosił o to. Zgodziłem się chętnie i przez dwa lata ukraińskie dzieci razem z polskimi przyjmowały I Komunię św. w kościele, a nie w cerkwi. Zarówno rodzice ukraińscy jak i ks. proboszcz wyrazili życzenie, żeby dzieci - ponieważ przygotowanie odbywało się w kościele przez księdza polskiego, również w kościele przystąpiły do I Komunii .w.

   W roku 1940 ksiądz proboszcz i ja otrzymaliśmy bardzo duże podatki osobiste, a prócz tego również wysoki podatek za kościoły. W następnym roku podatki zostały podwojone, więc poszedłem do Wydziału Finansowego /rajfinwiddił/ i powiedziałem , że tak wysokiego podatku nie mam z czego zapłacić. Na to otrzymałem odpowiedź : "to nie płać, będziesz siedział jako wróg władzy radzieckiej", a później: "bierz się do uczciwej pracy, damy ci posadę u nas", a na moje pytanie - dlaczego w tym roku podatek jest o 100% wyższy niż w roku ubiegłym - naczelnik odpowiedział : "W Związku Radzieckim wzrasta dobrobyt mas pracujących, więc i podatki są wyższe".

   W następnym roku trudno już byłoby zapłacić podatek, gdyż ludzie również płacili ogromne podatki, bo jako rolników chciano ich w ten sposób zmusić do kołchozów. A nie zapłacenie podatku za kościół władze radzieckie traktowały jako dowód, że ludzie nie chcą kościoła i trzeba go zamknąć.

   Podatek ks. proboszcza, mój i za kościoły wynosił w roku 1941 ok. 30 tysięcy rubli /dla porównania: średnia płaca miesięczna urzędnika czy nauczyciela - ok. 200 rubli/.

   Z księdzem proboszczem Wojciechem Stuglikiem, który, już miał sześćdziesiąt kilka lat, zżyliśmy się bardzo, był ogromnie dla mnie życzliwy, dzielił się swym bogatym doświadczeniem duszpasterskim, a równocześnie w każdej sprawie pytał mnie o zdanie. W czasie prawie pięcioletniej pracy z nim /lipiec 1939 - czerwiec 1944/ nigdy nie było między nami najmniejszego nieporozumienia. Był dla mnie przyjacielem, a ja starałam się odwdzięczyć głębokim szacunkiem.

   Przeżyliśmy razem z parafianami wiele tragicznych chwil. Im dłużej trwała władza radziecka, tym dotkliwiej odczuwało się jej ciężar. W sklepach nie było towarów. Warunki życia stawały się coraz trudniejsze. Ale Rosjanie, którzy przybywali tutaj skierowani do pracy mówili, że my nie wiemy, co znaczy bieda i wspominali coś o białych niedźwiedziach, że tam dopiero ciężkie życie.    I znowu nagle przyszedł straszliwy cios.

   W nocy z 9 na 10 lutego 1940 roku przy dwudziestokilkustopniowym mrozie zabrano z domów około 1000 osób i wywieziono na Sybir. Zabierano wszystkich - chorych, niemowlęta i starych. Wieziono ich w wagonach bydlęcych.

   Ofiarami byli mieszkańcy trzech wiosek: Lanerówki, Jabłonówki Polskiej i Przystawałek. Mieszkali tam koloniści z centralnej Polski z okolic Tarnowa /Wierzchosławice i Strzelce Wielkie/, którzy po pierwszej wojnie światowej, kiedy parcelowano trzy majątki hr. Badeniego, zakupili po kilka hektarów ziemi i pobudowali się. Bardzo dobrze gospodarowali i byli zamożni.

   Wśród wywiezionych znalazł się także Andrzej Witos, brat Wincentego. Zapanowało ogólne przerażenie i przygnębienie - ludzie nie przypuszczali, że władze sowieckie są zdolne do takiego okrucieństwa.

   Rzecz charakterystyczna, że w gazetach nie było najmniejszej wzmianki o tej wywózce, a przecież w tym dniu wywieziono kilkaset tysięcy Polaków. Nie mówiono o tym również na mitingach, a nikt nie śmiał pytać o to. Takie wywózki były jeszcze, choć w mniejszym rozmiarze, na wiosnę 1940 r i 1941 r. Wywieziono wówczas około 200 osób, głównie rodziny tych, którzy się ukrywali lub byli zagranicą, leśniczych, sędziów, przedwojennych działaczy społecznych i politycznych.

   Coraz, ciężej było żyć i wyczuwało się coraz większe przywiązanie do Kościoła, który był również jedyna twierdzą polskości. Pamiętam, że 3 maja po Mszach św. intonowaliśmy: Serdeczna Matko ... /melodia "Boże coś Polskę"/ i ludzie śpiewając - płakali.

   To samo było 11 listopada.

   Już później nigdy nie czułem się tak potrzebny ludziom jako kapłan i nie doznałem tyle zaufania i przywiązania. Wielokrotnie ludzie mówili: przed wojną były różne organizacje, stowarzyszenia, różni działacze społeczni i polityczni, a kiedy przyszły ciężkie czasy - z ludem pozostali tylko księża.

   Wreszcie wybuchła wojna między Niemcami i ZSRR, do tej chwili przyjaciółmi.

   Armia Czerwona cofała się w popłochu. Żołnierze sowieccy bez walki poddawali się. Na trzeci dzień po wybuchu wojny opuściło Busk NKWD i wówczas dokonano straszliwego odkrycia. W piwnicach, gdzie przetrzymywano świeżo aresztowanych - znaleziono zwłoki 35 więźniów, których zamordowano przed ucieczką. Gdzie indziej było to samo. W ten sposób tysiące więźniów zabito we Lwowie, Złoczowie i wielu innych miastach.

   Wśród zabitych w Busku byli Polacy i Ukraińcy, ani jednego Żyda. Ukraińców aresztowano dopiero po wybuchu wojny sowiecko - niemieckiej.

   29 czerwca wkroczyli Niemcy. Po tych wszystkich przejawach ludność witała ich z radością, a szczególnie Ukraińcy, natomiast Żydzi byli przerażeni. Z pól przychodzili żołnierze sowieccy i sami oddawali broń - poddając się dobrowolnie.

   I tutaj okazało się okrucieństwo hitlerowskie. Zabranych jeńców /a było ich podobno koło 200/ zaprowadzono do zabudowań i tam wszystkich rozstrzelano.

   Tak postępowali ludzie jednej i drugiej ideologii, nie znający Boga.

   Prasa radziecka ciągle wyśmiewała słabość armii polskiej i nieudolność dowódców i klęskę wrześniową. A w dwa lata później - Armia Czerwona zaatakowana tylko z jednej strony - w ciągu miesiąca straciła terytorium kilkakrotnie większe od tego, które utracili Polacy w 1939 r zaatakowani ze wszystkich stron.

Lata 1941 - 1945

   Po wkroczeniu Niemców - ogłoszono we Lwowie "samostijną Ukrainę". Wszędzie wywieszano sino - żółte chorągwie, noszono także opaski i wstążeczki, a także trójzęby /tryzuby/. We wszystkich wsiach poczęło sypać mogiły, na nich umieszczano wysoki krzyż z trójzębem /w miejsce Chrystusa/, otoczonym drutem kolczastym.

   Ukraińcy stali się butni, ale do mordów jeszcze nie doszło, w tym czasie, tym bardziej , że po miesiącu Niemcy ogłosili dystrykt "Galizien" /składający się z województwa lwowskiego, tarnopolskiego i stanisławowskiego/ i przyłączono do Generalnego Gubernatorstwa. Walutą stał się złoty polski z Gubernatorstwa napisy w języku niemieckim i polskim obowiązywały w miejscach publicznych.

   Dla Ukraińców był to szok oni, którzy uważali Niemców za sojuszników i przyjaciół - teraz całkowicie się zawiedli i rozczarowali.

   Oczywiście w stosunku do Polaków byli Ukraińcy grupą uprzywilejowaną. Natomiast rozpoczęła się gehenna Żydów. Na drugi dzień po wkroczeniu Niemcy rozstrzelali kilkudziesięciu Żydów. Musieli oni nosić opaskę z gwiazdą Dawida i wkrótce zamknięto ich w getcie.

   Wielką pomoc okazywali im Polacy - nie pamiętając tego jak oni się zachowali w roku 1939 i przez cały czas pobytu sowietów. Choć trzeba przyznać, że pewna ilość Żydów, zwłaszcza starszych, po paru miesiącach władzy radzieckiej, zaczęła się odnosić życzliwiej do Polaków. Jeśli chodzi o życie religijne, to w okupacji niemieckiej na naszym terenie nie było trudności - nie było też takich okrucieństw jak w poznańskim, na Pomorzu czy w innych dzielnicach. Chodziło bowiem Niemcom, by Polacy stanowili przeciwwagę dla Ukraińców.

   Gdzieś w październiku lub listopadzie 1941 r zaczęli wracać jeńcy radzieccy. Chodziły słuchy, że Niemcy trzymali ich przez kilka miesięcy w obozach na wolnym powietrzu za drutami kolczastymi i dawano im tylko surowe ziemniaki i buraki. Wreszcie tych, którzy nie zmarli z głodu i chorób wypuścili do domów. Chyba przez miesiąc szli podobni do szkieletów i po drodze, padali, by już się nie podnieść. Ludzie litowali się nad nieszczęśliwymi i zabierali ich do domów, by odżywić i wyleczyć. Skutek był taki, że wybuchła epidemia tyfusu plamistego i brzusznego.

   Na terenie parafii zachorowań było około tysiąca, z tym, że około 200 osób zmarło, przeważnie byli to Ukraińcy. I znowu tutaj okazała się wartość celibatu. Ksiądz grecko - katolicki oświadczył Ukraińcom, iż do szpitala nie pójdzie zaopatrywać chorych, gdyż obawia się zarażenia. Więc Ukraińcy prosili nas i niemal codziennie chodziliśmy do szpitala by spowiadać, komunikować i udzielać namaszczenia chorych.

   Od września 1941 r wróciła nauka, religii do szkół. Na terenie parafii mieliśmy 10 szkół polskich z tym, że w Busku było 3: podstawowe, handlowe i gospodarcze. Inne szkoły znajdowały się po wioskach w odległości 4, 5, 7, 10, 12 i 15 km od Buska. Najczęściej do tych szkół trzeba było chodzić piechotę, bo nie było żadnych środków transportu.

   W szkole handlowej i gospodarczej było około 300 młodzieży - szkoły te chroniły młodzież przed wywiezieniem na roboty do Niemiec. Prowadzono też z tą młodzieżą tajne nauczanie w zakresie gimnazjum i liceum, oczywiście w tym tajnym nauczaniu brałem udział.

   Stworzyliśmy z parafianami znośne warunki dla nauczycieli, którzy nie mieli rodzin i krewnych w Busku. Już w lipcu 1941 r wróciliśmy na wikarówkę, gdyż na plebani był szpital dla rannych, a później dla zakaźnych. Przyszedł też jeszcze jeden wikary - ks. Michał Damm, a po roku kiedy został przeniesiony na parafię samodzielną przyszedł ks. Aleksander Jęczalik. Pracowaliśmy wiec teraz we trzech.

   Od roku 1941 do jesieni 1943 warunki układały się dla Polaków względnie znośnie, Niemcy aresztowali w tym czasie kilka osób, a kilkadziesiąt wywieźli na przymusowe roboty.

   Natomiast nastąpił pogrom Żydów w maju 1942r. Nie byłem wtedy w Busku, gdyż na początku maja zachorowałem na zapalenie wyrostka robaczkowego. Operację przeprowadzono w Kamionce Strumiłowej już po pęknięciu. Stan był niemal beznadziejny, nastąpiło zapalenie otrzewnej, zapalenie okostnej, żeber, wreszcie zastrzyk glukozy dany poza żyłę doprowadził do operacji ręki. Po sześciotygodniowym pobycie w szpitalu, wróciłem do Buska. Żydów już nie było. Zamordowano ponad 6 tysięcy, bo do getta przywieziono Żydów z okolicznych wiosek i miasteczek.

   Jesienią 1943 r, zaczęły się pierwsze morderstwa dokonane przez Ukraińców na Polakach. Były one inspirowane przez Niemców, a sowiecka partyzantka w stosunku do band banderowskich zachowywała się neutralnie.

   Z każdym tygodniem wzrastało zagrożenie Polaków. Ukraińcy z Buska zachowywali się, prócz kilku, raczej spokojnie. Ostrzegali nawet Polaków. Sami Ukraińcy mówili, że nie mogą robić krzywdy Polakom, bo przecież ksiądz polski wyświadczył im tyle dobrego, ucząc ich dzieci za czasów , sowieckich i zaopatrując chorych w czasie epidemii.

   Najtragiczniejsze chwile przeżywaliśmy w styczniu i lutym 1944r. Ukraińcy zamordowali w tym czasie ponad 100 Polaków, min. w : Grabowej wszystkich pracowników leśnictwa i tartaku. Niedługo potem spalono polską wioskę Maziarnię wraz z kościołem drewnianym. Na około 400 mieszkańców zginęło 35 osób.

   W tym czasie zginęło w okolicy kilku księży. W Sokołówce został zamordowany ks. Wiśniewski, w Toporowe wikary ks. Jan Kuszyński, koło Krasnego został przez okno wyrzucony z pociągu i zginął na miejscu ksiądz Klakla. Wzmagające się mordy zmusiły Polaków do wyjazdów do centralnej Polski.

   Od lutego do czerwca niemal wszyscy wyjechali. Zbliżał się front. Polaków było już niewiele. Ale w każdą niedzielę kościół był przepełniony Ukraińcami, gdyż przed zbliżającym się frontem wszyscy księża ukraińscy uciekli. Byli oni bardzo zaangażowani po stronie Niemców, agitowali za wstępowaniem do osławionej dywizji SS "Galizien". Oni byli głównymi szerzycielami nienawiści do Polaków. Dobrymi kapłanami okazali się ks. proboszcz z Uciszkowa /którego Ukraińscy nie lubili/ i ks. Wanio, który po studiach przebywał u rodziny, a także proboszcz z Buska ks. Kałynewicz.

   Kiedy zabrakło księży, Ukraińcy zaczęli się garnąć do kościoła i polskich kapłanów. Wiele razy słyszałem, jak Ukraińcy narzekali i przeklinali swoich księży, że zajmowali się polityką, a nie sprawami Bożymi, a kiedy zbliżał się front pouciekali.

   W tym czasie spowiadaliśmy po 12 i 14 godzin na dobę. W każdej chwili groziła nam śmierć. Zdarzało się, że w biały dzień na przedmieściu dokonano morderstwa. W tym czasie, chyba to było w maju, miałem takie zdarzenie: Kiedy rano wyszedłem z wikarówki, zobaczyłem przed kościołem jednego z prowodyrów banderowców. Był on dyrektorem młyna w Busku, mieszkał w Kupczu /5 km od Buska/.

   Odezwał się do mnie po polsku /mówiono, że nigdy nie używał języka polskiego/. Nazywał się Sikorski. Powiedział, że jego matka jest ciężko chora, a ich ksiądz uciekł. I prosił, bym pojechał do matki, bo chce się wyspowiadać. Myślałem, że jest to podstęp, aby mnie wywabić poza miasto, bo w szkole obok wikarówki byli żołnierze niemieccy. Ale z drugiej strony nie chciałem odmówić, jeśliby rzeczywiście chora prosiła.

   Pojechałem. Okazało się, że była ciężko chora. Zaopatrzyłem chorą i syn odwiózł mnie z powrotem i bardzo dziękował. Dowiedziałem się, że bardzo kochał matkę - widać coś dobrego w nim jeszcze było.

   W kilka dni później znowu się zjawił i płacząc powiedział że matka zmarła, że był przy jej śmierci, konająca prosiła, by ubłagał mnie, żebym przyjechał na pogrzeb. "Przecież matki nie mogę zakopać jak psa bez księdza" powiedział. Zgodziłem się i pojechałem. Odprawiłem w cerkwi Mszę św. i pogrzeb. Cała wioska była na tym pogrzebie. / Polacy, których było tutaj niewiele, już wyjechali. Po pogrzebie poproszono na posiłek. A później naładował syn pełny wóz mąki, wędlin, kur itd., a oprócz tego chciał płacić trzymając w rękach plik pieniędzy. Podziękowałem i powiedziałem, że nie mogę nic przyjąć. Usłużyłem bezinteresownie, ponieważ mnie proszono. Mimo ponawianych próśb przez licznych zebranych ludzi nic nie przyjąłem i odjechałem.

   Kiedy front się ustabilizował pod Brodami i Tarnopolem i zapowiadano ofensywę niemiecką, wówczas zaczęli wracać ukraińscy księża.

   Wrócił też i proboszcz z Kupcza. Ale ludzie nie dopuścili go na plebanię i wypędzili z parafii. Cała jego nienawiść skierowała się przeciwko mnie, że to ja rzekomo zbuntowałem mu parafię. Mieszkał jakiś czas w Busku, u miejscowego proboszcza, a później udał się do Sokala, gdzie był obóz banderowców. Niedługo potem przyszło do mnie kilku Ukraińców miejscowych, ludzi poważnych. Powiedzieli oni, że od mieszkańców Buska nic mi nie grozi, ale oni mają wiadomości pewne, że w najbliższym czasie będę zamordowany przez banderowców z obozu w Sokalu.

   Ponieważ Polaków już nie było w Busku, ani w okolicy, prócz kilku fachowców w browarze, gdzie mieszkali pod ochroną wojskową - więc po otrzymaniu okazyjnego samochodu od Niemców na rzeczy kościelne - na początku czerwca 1944 roku opuściłem Busk. Ksiądz Jęczalik wyjechał parę miesięcy przedtem, a ks. proboszcz Stuglik - kilka dni wcześniej.

   Tak zakończyła się moja praca w parafii Busk w warunkach bardzo ciężkich, wśród wielu cierpień parafian i licznych niebezpieczeństw, ale te lata były najpiękniejszymi w pracy kapłańskiej i za nie zawsze dziękuję Bogu. W tych ciężkich, tragicznych latach, jedno było ogromnie budujące. Jedność i życzliwość wszystkich Polaków. Kilku mężczyzn, bardzo zagrożonych, ukrywało się za czasów radzieckiej władzy. Niemal wszyscy Polacy wiedzieli o tych kryjówkach i nikt nie zdradził. Tak samo za okupacji niemieckiej. Wszyscy wiedzieli kto należy do AK, gdzie i jaka jest broń zmagazynowana, kto bierze udział w tajnym nauczaniu i również nikt nie zdradził.

   Osobną wzmiankę należy poświęcić jeszcze miejscowym volksdeutschom. W Busku było jedno przedmieście o nazwie Niemiecki Bok. Była też pewna ilość mieszkańców o nazwiskach niemieckich i niektórzy z nich otrzymali polecenie z AK, by przejęli volkslistę i zajmując odpowiednie stanowiska pomagali Polakom. Tak się też stało.

   W ten sposób Polacy później mogli otrzymywać mniejsze dostawy obowiązkowe dla Niemców i wielu ludzi udało się uchronić od wywozu do Niemiec.

   Po opuszczeniu Buska przyjechałem do Tarnowa i zgłosiłem się w Kurii Biskupiej. Zostałem przyjęty z wielką serdecznością - jak wszyscy księża lwowscy - przez Wikariusza Kapitulnego ks. Prałata Bulandę. Księży z Archidiecezji Lwowskiej przeznaczano jako rezydentów do poszczególnych parafii. Ja zostałem takim rezydentem w parafii Strzelce Wielkie, pow. Brzesko. Zarówno od proboszcza ks. kanonika Stefana Kamionka, jak i ze strony parafian doznałem wiele dobrego.

   Nawiązałem kontakt z władzami Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich, które okazały skuteczną pomoc moim parafianom z Buska. W najbliższej okolicy znalazło bowiem schronienie około 100 rodzin z Buska. Często nie mieli niczego, bo ledwie z życiem uszli. W lipcu ofensywa radziecka dotarła do Dębicy i front ustabilizował się tam na kilka miesięcy. Od września uczyłem religii we wszystkich szkołach na terenie parafii /Strzelce Wielkie, -Strzelce Małe, Dąbrówka/.

   W styczniu 1945 r, rozpoczęła się ofensywa radziecka. W Strzelcach Wielkich przejście frontu miało taki przebieg: jednego dnia koło południa przeszedł przez wioskę oddziałek kilkunastu żołnierzy niemieckich, a następnego dnia pod wieczór zjawiło się kilku żołnierzy sowieckich. Żadnych walk nie było, gdyż główne uderzenie z przyczółka sandomierskiego poszło poza Wisłę.

   Na wiosnę 1945 r wróciła z Sybiru moja matka i siostra z synkiem. Natomiast ojciec zmarł z głodu, brat również zmarł na tyfus w armii Andersa w Buzutuku, a szwagier został zamordowany w Katyniu.

   Niemal każda rodzina poniosła podobne straty tam na Wschodzie. Jeśliby kto miał prawo moralne do władania Sybirem to chyba Polska, bo od rozbiorów aż do czasów najnowszych cały Sybir został usiany grobami najlepszych Polaków.

   Ponieważ na skutek porozumienia w Jałcie, wschodnie ziemie Polski oddano Związkowi Radzieckiemu, a jako częściową rekompensatę przyznano ziemie należące dawniej do Polski, gdzie szczególnie na opolszczyźnie ludność zachowała język i świadomość polską, trzeba było tam szukać miejsca pracy, gdyż zaczęła już tam napływać ludność polska z centralnej Polski i ze Wschodu.

   Po dwukrotnym wyjeździe na Śląsk Opolski, gdzie nie było jeszcze żadnej władzy kościelnej polskiej, osiedliłem się w lipcu 1945 roku w Głubczycach /miasto powiatowe nad granicą czeską, zniszczone w 80% w dwa tygodnie po zajęciu •przez Armię Czerwoną/. Zostałem tam katechetą w gimnazjum i liceum, a także obsługiwałem dwie parafie: Szonów i Klisino, gdzie osiedlili się ludzie z Buska. Uczyłem tam także religii w szkołach podstawowych i w szkole rolniczej w Klisinie.

   Powiat głubczycki był prócz kilka wiosek niemal całkowicie zamieszkały przez ludność niemiecką - natomiast sąsiednie powiaty /raciborski, prudnicki i kozielski/ miały przewagę ludności polskiej, która zachowała przepiękny staropolski język.    Po wyjeździe Niemców - prawie cały powiat został zasiedlony Polakami ze Wschodu, przybyła również pewna ilość z centralnej Polski. Władzę sprawowali przybysze z okolic Sosnowca i Będzina. Oni obsadzili stanowiska w administracji, w Milicji Obywatelskiej i Urzędach Bezpieczeństwa.

   Swoją działalnością i postępowaniem wyrządzili wielką krzywdę Polsce, w imieniu której działali. Zrazili oni do Polski miejscową ludność. Były wypadki, że tutejsi Polacy, którzy za czasów niemieckich za polskość byli prześladowani, więzieni i wysyłani do obozów - i teraz byli skazywani na więzienie. Później po październiku 1956 r to się zmieniło, ale do Niemiec wyjeżdżali nawet tacy, którzy byli powstańcami i cierpieli za polskość, bo w takich warunkach żyć nie chcieli.

   W latach 1945 - 49 uczyłem około 40 godzin tygodniowo, warunki były bardzo ciężkie, ale ówczesna młodzież garnęła się do nauki. Powstało też wieczorowe gimnazjum i liceum dla dorosłych, gdzie prócz religii uczyłem również propedeutyki, filozofii i historii.

   W roku 1946 w sierpniu zostałem dziekanem dekanatu głubczyckiego. Na terenie dekanatu było zniszczonych lub uszkodzonych 17 kościołów. Z początku ludzie nie chcieli remontować ani kościołów ani swoich domów, bo ciągle myśleli o powrocie na Wschód.

   W roku 1957 w sierpniu zostałem mianowany przez ks. biskupa Franciszka Jopa diecezjalnym wizytatorem religii. W rok później konsultorem diecezjalnym i profesorem katechetyki i pedagogiki w Seminarium Duchownym [w Nysie], a później kanclerzem Kurii Biskupiej. W tym czasie opracowałem "Mały Katechizm" /przygotowanie do I Spowiedzi i Komunii św, /, "Historię Biblijna" oraz "katechizm" /dla dorosłych/.

   W roku 1970 zostałem /zupełnie niespodziewanie, nigdy nawet na myśl to nie przyszło/ biskupem pomocniczym — Biskupa Franciszka Jopa w Opolu.

   Rola Kościoła na Ziemiach Odzyskanych była i jest ogromna, a kapłani miejscowi na Śląsku Opolskim i przybyli z archidiecezji Lwowskiej dokonali, poza właściwym posłannictwem również doniosłą rolę w integracji ludności autochtonicznej i repatrianckiej.

Powrót do strony głównej